05/10/2020, 08:33 PM
Cześć, od dawna obserwuję forum i myślę że ktoś z niego na pewno będzie w stanie mi pomóc!
Sprawa wygląda tak, że od czerwca jestem w firmie jako spedytor/dyspozytor, ale zawdzięczam to temu, że mój tato jest tam kierowcą i mnie wkręcił. Było mówione, że najpierw oczywiście to wszystko będzie w ramach szkolenia itp. itd. Ogólnie na rozmowie rzucili, że mam się nauczyć włoskiego co akurat nie było problemem. Wszystko fajnie, jeździłem 3 dni w tygodniu za 900zł. Powiedzmy, że jak na szkolenie to dupki nie urywa mówiąc kolokwialnie ale jest to znośne.
No i tak minął czerwiec oraz lipiec, bo za sierpień miałem połowę z racji przestoju i tego, że nie byłem po prostu potrzebny fizycznie w firmie. Chociaż tak nie do końca, ponieważ zrobiłem im przysługę, gdyż podczas tego okresu wolnego specjalnie przydymałem 50km do Krakowa, żeby zawieźć im towar na rynek bo nie miał kto... zapomnieli, że ten co rozwozi tutaj to jest na urlopie jeszcze jeden dzień. Ja się zgodziłem myśląc, że przyplusuję no i fajnie. Przed tą przerwą końcem sierpnia kazano mi przemyśleć sprawę wynagrodzenia, w przypadku gdybym przyjeżdżał 5 razy (pełen etat).
No to przyszedł wrzesień i dzień sądu ostatecznego... rozmowa, więc powiedziałem że okolice 1800-2000zł byłoby dobre, na co usłyszałem, iż weź pod uwagę że to dalej jest okres szkolenia. Szef wyraźnie dał mi do zrozumienia, że z obecnych proporcji wychodzi mi 1650zł. Ja jak idiota zgodziłem się, bo uznałem że jeszcze jeden miesiąc mogę się przemęczyć a też nie chciałem go trzymać w niepewności (chyba dbam bardziej o ich interes, niż o swój). Podczas września doszło dużo nowych obowiązków, jestem cały czas w tej pracy od poniedziałku do piątku nawet poza godzinami urzędowania w biurze. Wiadomo, taki urok tej branży ale raczej nikt tego nie robi charytatywnie tylko za jakieś pieniążki. No i koniec końców poczuwam się, że nie są te pieniądze adekwatne do tego co robię.
Dla przykładu znajoma poszła na początku września w lokalnej bursie jako pomoc administracyjna i ma 1100zł na pół etatu netto. A ja miałem 900 i do tego robiłem 100km dziennie na dojazd do pracy. Druga znajoma która pracowała już właśnie jako spedytorka, po 4 miesiącach miała 3000zł, a po roku okolice 5-tki. Jasne, wiedziałem że nie będzie łatwo jednak brak najniższej krajowej oraz to, iż ciągle mam umowy zlecenie wystawiane miesiąc po miesiącu nie wygląda optymistycznie. Pod koniec września jak szef wrócił z urlopu to zapytałem go o moją przyszłość w firmie itp, jaki jest na to pomysł to usłyszałem tylko że mam potencjał, ćwiczymy dalej schemat 5 dni w tygodniu a odnośnie finansów nic. Poruszyłem z nim też wątek pracy zdalnej w poniedziałek/wtorek, ponieważ wtedy jest dużo mniej do roboty a nawet jeśli, to w domu mam taki sprzęt, że z pewnością moja wydajność by wzrosła niż podczas pracy na tym powolnym laptopiku w biurze. Usłyszałem jednak, że taki jest plan docelowy jednak jest na to jeszcze zbyt wcześnie. Jedyny plus tej sytuacji, to że zawiesił mi naukę włoskiego, no bo nie mam teraz czasu żeby coś zrobić konkretnego wokół domu. Jest 4 miesiąc a ja nadal nie mam najniższej krajowej, umowy o pracę. Tak jak wcześniej powiedziałem, chyba po coś te stawki minimalne rząd wprowadza, aby ludziom żyło się lepiej i nie byli wykorzystywani. Chyba, że mam im być dozgonnie wdzięcznym za to iż umożliwili mi nabranie doświadczenia i wzięli mnie jako kogoś, kto nigdy wcześniej nigdzie nie był zatrudniony? No i pytanie finalne jest następujące, czy faktycznie jestem robiony na kasę, czy może jednak zbytnio dramatyzuję i nowicjusze tyle zarabiają? Jesteście w stanie poradzić, co Wy byście zrobili w takiej sytuacji?
Zaznaczę, że drugiej strony nie chcę rezygnować z pracy w tej akurat firmie, ponieważ od zawsze wolałem być w tym zawodzie po tej drugiej stronie barykady i iść jeździć ciężarówką a nie siedzieć w biurze... zawsze mnie do tego ciągnęło i prawda jest też taka, że dostrzegam to iż praca w biurze mnie nuży, męczy i muli strasznie. Chyba tak jak uważałem, nie nadaję się do tego...mam teraz podejście, iż póki jestem młody, kocham jeździć, zwiedzać, podróżować to chciałbym zwiedzić kawałek świata chociażby z kabiny ciężarówki. Z kolei palić mosty i potem wracać jako syn marnotrawny, to trochę niezbyt fajne zachowanie.
Sprawa wygląda tak, że od czerwca jestem w firmie jako spedytor/dyspozytor, ale zawdzięczam to temu, że mój tato jest tam kierowcą i mnie wkręcił. Było mówione, że najpierw oczywiście to wszystko będzie w ramach szkolenia itp. itd. Ogólnie na rozmowie rzucili, że mam się nauczyć włoskiego co akurat nie było problemem. Wszystko fajnie, jeździłem 3 dni w tygodniu za 900zł. Powiedzmy, że jak na szkolenie to dupki nie urywa mówiąc kolokwialnie ale jest to znośne.
No i tak minął czerwiec oraz lipiec, bo za sierpień miałem połowę z racji przestoju i tego, że nie byłem po prostu potrzebny fizycznie w firmie. Chociaż tak nie do końca, ponieważ zrobiłem im przysługę, gdyż podczas tego okresu wolnego specjalnie przydymałem 50km do Krakowa, żeby zawieźć im towar na rynek bo nie miał kto... zapomnieli, że ten co rozwozi tutaj to jest na urlopie jeszcze jeden dzień. Ja się zgodziłem myśląc, że przyplusuję no i fajnie. Przed tą przerwą końcem sierpnia kazano mi przemyśleć sprawę wynagrodzenia, w przypadku gdybym przyjeżdżał 5 razy (pełen etat).
No to przyszedł wrzesień i dzień sądu ostatecznego... rozmowa, więc powiedziałem że okolice 1800-2000zł byłoby dobre, na co usłyszałem, iż weź pod uwagę że to dalej jest okres szkolenia. Szef wyraźnie dał mi do zrozumienia, że z obecnych proporcji wychodzi mi 1650zł. Ja jak idiota zgodziłem się, bo uznałem że jeszcze jeden miesiąc mogę się przemęczyć a też nie chciałem go trzymać w niepewności (chyba dbam bardziej o ich interes, niż o swój). Podczas września doszło dużo nowych obowiązków, jestem cały czas w tej pracy od poniedziałku do piątku nawet poza godzinami urzędowania w biurze. Wiadomo, taki urok tej branży ale raczej nikt tego nie robi charytatywnie tylko za jakieś pieniążki. No i koniec końców poczuwam się, że nie są te pieniądze adekwatne do tego co robię.
Dla przykładu znajoma poszła na początku września w lokalnej bursie jako pomoc administracyjna i ma 1100zł na pół etatu netto. A ja miałem 900 i do tego robiłem 100km dziennie na dojazd do pracy. Druga znajoma która pracowała już właśnie jako spedytorka, po 4 miesiącach miała 3000zł, a po roku okolice 5-tki. Jasne, wiedziałem że nie będzie łatwo jednak brak najniższej krajowej oraz to, iż ciągle mam umowy zlecenie wystawiane miesiąc po miesiącu nie wygląda optymistycznie. Pod koniec września jak szef wrócił z urlopu to zapytałem go o moją przyszłość w firmie itp, jaki jest na to pomysł to usłyszałem tylko że mam potencjał, ćwiczymy dalej schemat 5 dni w tygodniu a odnośnie finansów nic. Poruszyłem z nim też wątek pracy zdalnej w poniedziałek/wtorek, ponieważ wtedy jest dużo mniej do roboty a nawet jeśli, to w domu mam taki sprzęt, że z pewnością moja wydajność by wzrosła niż podczas pracy na tym powolnym laptopiku w biurze. Usłyszałem jednak, że taki jest plan docelowy jednak jest na to jeszcze zbyt wcześnie. Jedyny plus tej sytuacji, to że zawiesił mi naukę włoskiego, no bo nie mam teraz czasu żeby coś zrobić konkretnego wokół domu. Jest 4 miesiąc a ja nadal nie mam najniższej krajowej, umowy o pracę. Tak jak wcześniej powiedziałem, chyba po coś te stawki minimalne rząd wprowadza, aby ludziom żyło się lepiej i nie byli wykorzystywani. Chyba, że mam im być dozgonnie wdzięcznym za to iż umożliwili mi nabranie doświadczenia i wzięli mnie jako kogoś, kto nigdy wcześniej nigdzie nie był zatrudniony? No i pytanie finalne jest następujące, czy faktycznie jestem robiony na kasę, czy może jednak zbytnio dramatyzuję i nowicjusze tyle zarabiają? Jesteście w stanie poradzić, co Wy byście zrobili w takiej sytuacji?
Zaznaczę, że drugiej strony nie chcę rezygnować z pracy w tej akurat firmie, ponieważ od zawsze wolałem być w tym zawodzie po tej drugiej stronie barykady i iść jeździć ciężarówką a nie siedzieć w biurze... zawsze mnie do tego ciągnęło i prawda jest też taka, że dostrzegam to iż praca w biurze mnie nuży, męczy i muli strasznie. Chyba tak jak uważałem, nie nadaję się do tego...mam teraz podejście, iż póki jestem młody, kocham jeździć, zwiedzać, podróżować to chciałbym zwiedzić kawałek świata chociażby z kabiny ciężarówki. Z kolei palić mosty i potem wracać jako syn marnotrawny, to trochę niezbyt fajne zachowanie.