Z Kordianem po Ameryce....

[Kurdianeł]

Dziękuję wszystkim za opinię

Po rozładunku dostałem wiadomość, że następny ładunek będzie dopiero następnego dnia w południu, więc miałem sporo czasu wolnego żeby połazić po mieście, pozwiedzać, porobić parę fotek. Jak dla mnie bardzo urokliwe miasteczko. W ten właśnie sposób mijały mi prawie 24 godziny nic nie robienia Następnego dnia podstawiłem się pod rampę na firmie na obrzeżach miasta. Załadunek poszedł w miarę sprawnie mimo, że przede mną było kilka innych kierowców. Pogadaliśmy, pośmialiśmy się, wymieniliśmy "fejsbukiem" i można było odjeżdżać. Niestety chłopaki jechali albo na Kanadę albo na południe stanów, więc całą kolejną trasę musiałem przebyć samotnie. Gdzie był mój cel? Colville. Małe miasteczko położone na północnym wschodzie Waszyngtonu, niedaleko granicy z Krajem Klonowego Liścia. Trasa jeszcze bardziej była dla mnie przyjemna bo nie po monotonnym amerykańskich autostradach, ale po landówkach, na dodatek w przepięknej okolicy, którą będziecie mogli zobaczyć na fotkach. Co prawda, miałem przed sobą tylko (lub aż) 320 mil, ale po górskich, krętych drogach, jak się jedzie za "słabszymi" (nikogo nie obrażając ) zestawami to czas trochę się wydłuża. Ale w sumie dobrze się złożyło, bo jadąc powoli mogłem podziwiać tereny Waszyngtonu. Na miejsce dotarłem niestety o godzinie 23, więc z tej ostatniej części trasy są tylko dwie fotki, z czego na przedostatniej jak będziecie mogli się domyśleć - zatrzymałem się na donuta Kolejna traska prawdopodobnie również będzie po Waszyngtonie, ale gdzie się udam tego nawet najstarsi górale nie wiedzą