Goście nie widzą linków. Zarejestruj się aby zobaczyć ukrytą treść.
Goście nie widzą linków. Proszę, zarejestruj się TUTAJ, żeby zobaczyć ukrytą treść .
Jak zapewne zauważyliście, bardzo duży latamy do Italii. Jest to jeden z naszych dwóch, stałych kierunków, stąd też tyle relacji z słonecznego południa Europy. Chcąc podkreślić naszą obecność na tym kierunku, postanowiliśmy naszą nową chłodnię obkleić flagami Polski i Włoch. Nowa "lodówka" to również pierwsza hakówka w firmie, a jej zakup wymusił na nas nowy kontrakt, a dokładnie stałe trasy z Zakładów Mięsnych "Sokołów" do południowej i centralnej Italii. Tym samym była to również dziewicza trasa dla nowego nabytku, czyli przedstawionej wcześniej Scanii 660S. Nie przedłużając, przed 15 wyjechałem z Lublina i obrałem kierunek Rzeszów. W końcu oddali S19, więc dojazd znacząco się skrócił, ale niestety brak MOP-ów i stacji paliw sprawia, że zbytnio nie ma się gdzie zatrzymać po drodze. Około 17 byłem już na załadunku. Załadunek nawet sprawnie, bo 2 godzinki, dokumenty odebrane, to można cisnąć na Italię. Kolejna trasa wypadła mi znów nocą, ale przynajmniej ruch mniejszy, to będzie można podgonić, ile się będzie dało. Na A4 wypada mi '45, więc pora na jakąś kolację w przydrożnym barze i ogień dalej. Z A4 na A1 i prosto na Gorzyczki. Ostrawa, Ołomuniec i dalej na Brno. Finalnie udaje się dojść prawie w okolice Mikulova. Oczy niestety nie dają już rady, zmęczenie daje się we znaki, więc wbijam się w wolną rajkę, zasuwam firany i spać.
Kolejny dzień gonitwy zaczynam od mocnej kawy i papierosa. Plan na dziś, to przelecieć przez Austriaka i dociągnąć do Wenecji. Co będzie - zobaczymy. Przed Wiedniem zaczynają robić się korki, więc moja szaleńcza jazda zostaje trochę przystopowana. Jakoś się to ciągnie, ale się ciągnie i finalnie znów udaje mi się być na czele peletonu chłodni, które jadą w tym samym kierunku co ja. Za Grazem wypada mi '45, więc pora na obiad. Jak wyjeżdżałem, na parking zajechały dwa składy na LLU, znajome twarze za kółkiem, więc szybki papieros z chłopakami i powrót na szlak. Arnold minięty - witamy w Italii, po raz kolejny w tym tygodniu ;P. Plan dzienny udaje się spełnić i dolatuje w okolicach Rovigo.
Człowiek wyspany, to i chętny do pracy. Dziś to już ogień na bucie cały czas, bo trzeba dolecieć na miejsce rozładunku, więc pewnie trochę nagnie się pewnych zasad. Tak to już bywa, jak się wywodzi z zagłębia chłodniczego i wszelkie dostawy obiecuje się na wczoraj ;P. Z Bolonii do Florencji człowiek już może jechać z zamkniętymi oczami, więc kiedy tylko się dało to lewy i odcina, w końcu po coś się te 660 koni zamówiło. Dalej Rzym, '45 wyszło gdzieś przed Neapolem i ogień dalej, bo czasu nie ma. Finalnie późnym wieczorem udało się dojechać w okolice miejsca rozładunku. Zajechałem na parking i udałem się do okolicznej restauracji, bo zrzutka dopiero jutro z rana, a nie wieczorem, jak jeszcze wcześniej krzyczała klientka przez telefon...
Goście nie widzą linków. Zarejestruj się aby zobaczyć ukrytą treść.
Goście nie widzą linków. Proszę, zarejestruj się TUTAJ, żeby zobaczyć ukrytą treść .
Tym razem bez dłuższego opisu, ponieważ kolejna trasa wypadła mi głównie w nocy, więc nie ma zbytnio czego opisywać. Kurs ze słonecznej Italii na Łotwę ze świeżymi warzywami, kilometrów trochę było, więc było co robić . Na powrocie z Łotwy załadowałem podłoże do pieczarek, które trafiło do jednej z pieczarkarni w okolicach Siedlec, ale tu już zdjęć aż tak nie robiłem, bo śpieszyło się do domu.
A na koniec pora na nowości. Do stajni dołączyła druga, prawie że bliźniacza Scania do obecnej, którą powożę. 530 koni mechanicznych, wysoka buda, idealna pod gałąź transportu, którą będziemy się również zajmować, a chodzi tu o transport żywych zwierząt. Doświadczenie zdobyte we wcześniejszych firmach, w których pracowałem, ale również poprzedni, mały biznes, który wraz z prezesem "Borowiński Transport" prowadziłem pozwolił mi na zdecydowany ruch w kierunku przewozu żywych zwierząt. Największy problem był jednak z ogonem do Scanii, ale tutaj udało się uruchomić stare kontakty i wypożyczona z Holandii naczepa trafiła w moje ręce. Zerwaliśmy starą okleinę i nałożyliśmy własną, więc już niedługo livestockowy skład z MITrans-u wyruszy w świat. Byk po obu stronach, krowa na tylnych drzwiach, a jako smaczek na chlapaczu mamy Pampaliniego, łowcę zwierząt, który idealnie pasuje do naszej działalności. Pierwszy kurs już niedługo, robię go w podwójnej z kolegą Krzysztofem. Zapewne jeden-dwa kursy i będziemy już latać w pojedynkę ze zwierzakami, ponieważ druga żywcówka niedługo również przyjedzie na bazę.
Goście nie widzą linków. Zarejestruj się aby zobaczyć ukrytą treść.
Goście nie widzą linków. Proszę, zarejestruj się TUTAJ, żeby zobaczyć ukrytą treść .
I nastał w końcu dzień dzisiejszy, czyli pierwszy wyjazd z żywcem po długiej przerwie. Niedzielny poranek przywitał nas mrozem, więc sprawnie upchaliśmy wraz ze zmiennikiem Krzysztofem graty do Scanii, zatankowaliśmy auto i wyruszyliśmy w kierunku załadunku, a dokładnie na Łotwę. Mieliśmy ładować zacielone bydło, które miało trafić na Rumunię. Z obwodnicy Lublina zjechaliśmy na DK19 w kierunku Międzyrzeca i dalej na Białystok. Po tylu tygodniach jazdy w pojedynce, w końcu jest z kim pogadać o transporcie i innych głupotach. W okolicy Suwałk spotkaliśmy się przelotem z najlepszym spotterem w kraju i obraliśmy kierunek na Budzisko. Planowaliśmy zatrzymać się w okolicach Mariampola na jakieś żarcie, ale droga szła nam tak dobrze, że stwierdziliśmy, że jedzenie może jeszcze poczekać i pogoniliśmy prosto na załadunek. Po przyjeździe mały zonk, bo załadunek dopiero jutro, ponieważ nie zjechały się wszystkie składy, a lekarz weterynarii nie może przyjechać. No to co, piwo, obiad i czekamy do jutra na pozostałą część ekipy.
Około 7 rano obudziło nas walenie do drzwi. Rolnik przyszedł nas obudzić, bo zaraz ma przyjechać weterynarz i będziemy mogli zacząć ładować. Szybka kawa, przebrać się w ciuchy robocze i pora brać się do roboty, bo trzeba wyłożyć jeszcze naczepę sianem dla naszych towarzyszek podróży. W międzyczasie wet sprawdził stan krów, naczepa gotowa, więc możemy ładować. Koleżanki stawiały trochę opór przed wejściem na auto, ale jakoś w godzinę udało nam się uporać. Dane w dzienniku podróży uzupełnione, lekarz machnął swoją parafkę, więc możemy ruszać. W końcu czuć obciążenie, 35 sztuk bydła na naczepie, jest co ciągnąć. Tu już niestety tak nie powojujemy, bo z takim towarem trzeba delikatnie, niczym ze szkłem, więc o przyśpieszaniu i hamowaniu musimy myśleć z wyprzedzeniem. Litwa przejechana i tuż za granicą, w okolicach Szypliszek wyciąga nas ITD do kontroli. Sprawdzają dzienniki podróży, zezwolenia, licencje, paszporty dziewczyn, ale na szczęście wszystko jest ok i możemy cisnąć dalej. Kierunek Białystok, dalej na Lublin, Rzeszów i zawitaliśmy na Słowację. Gdzieś w okolicach Koszyc stanęliśmy na miejscu odpoczynku zwierząt, żeby trochę wypoczęły po trudach dzisiejszej podróży. W pół godziny koleżanki zrzucone, zostało nam wymienić słomę na czystą i też możemy iść odpoczywać.
Kolejny dzień nierównej walki rozpoczęty. Pogoda niestety nie dopisuje, leje i jest zimno, ale robić trzeba. Powtórka z rozrywki, weterynarz, zapakować lalki i ogień. W nocy przelatujemy przez Słowację i Węgry, i na rano dolatujemy na Nadlac. Tutaj spędzimy trochę czasu, bo musimy poczekać na przyjazd weterynarza, sprawdzenie dokumentów, ale finalnie po 4 godzinach witamy ziemię Rumuńską. W końcu też poprawiła się pogoda, słońce za szybą, więc ogień na tłoki i jedziemy z tematem. W konwoju łącznie jedzie nas 5 aut, my, dwa składy od Sawickiego i dwa Markonowe składy. Gdzieś na trasie zatrzymujemy się na chwilę odpoczynku, coby coś zjeść i rozprostować kości, a i przy okazji sprawdzić jak mają się dziewczyny. Co chwilę tylko którymś składem trzęsie, bo panienki chcą już opuścić statek. Fajeczka, szybkie zdjęcie i jedziemy dalej. Powoli zapada noc, a my zbliżamy się do miejsca rozładunku. Po 21 jesteśmy na miejscu. Biorą nas pierwszych pod rampę i zaczyna się zrzutka. Dokumenty podbite, dziewczyny dotarły całe i zdrowe, więc pora na piwo, kolację i spać, bo jutro gonitwa po blondynki do Polski!