Goście nie widzą linków. Zarejestruj się aby zobaczyć ukrytą treść.
Goście nie widzą linków. Proszę, zarejestruj się TUTAJ, żeby zobaczyć ukrytą treść .
Po kilku dniach odpoczynku przyszła pora wrócić do pracy, w końcu ostatnie modyfikacje na auto muszą się zwrócić. Akurat dostałem mailem zapytanie od jednego z naszych klientów, czy nie pojechałbym z mięsem do Hiszpanii. W sumie ostatnio dobrze się jechało, to czemu by nie. Spakowałem wszystkie bambetle do auta i wyruszyłem w kierunku Siedlec, dalej na Łuków, Kock i prosto na Łuszczów Drugi, czyli okolice Lublina. Tutaj właśnie miałem ładować mrożone mięso drobiowe, które docelowo miało trafić do Murcji. Po przyjeździe na załadunek już tak kolorowo nie było, bo okazało się, że chwilę przed moim przyjazdem doszło do jakiejś awarii na zakładzie i finalnie to załadują mnie dopiero jutro. No nic, kończymy tacho i zobaczymy, jak sytuacja potoczy się dalej.
Finalnie, następnego dnia po 8 rano zaczął się załadunek. 20 ton mrożonego mięsa wjeżdżało, paleta za paletą na naczepę. Towar załadowany, doki odebrane to można ruszać. Pogoda za oknem piękna, więc kilometry mijają bardzo szybko. '45 wypada mi w okolicach Pabianic, więc obiad w przydrożnym barze i ogień dalej. W okolicach Wrocka dostaję cynę od Krzyśka, że autostrada na Drezno zawalona i lepiej uciekać na Czechy, w sumie termin trochę goni, więc może będzie to lepsza opcja. Kolejny dzień kończę na parkingu w Kudowej, więc pora na kolację i spać, bo jutro kolejny dzień gonitwy.
Z rana wjeżdżam do Pepików, kierunek Hradec Kralove i dalej na Pragę. Po drodze mijam jeszcze kilka zestawów LZV, ciekawa sprawa, przynajmniej nie trzeba gonić do Skandynawii, żeby je zobaczyć. Za Pragą wypada mi '45, więc pora na knedliki, a przy okazji na stacji paliw zaopatruję się w zapas kofoli. Kolejne kilometry mijają, a ja gdzieś w głowie układam sobie plan powrotu szwedzkiej marki do firmy. Już jedna sztuka upatrzona, teraz tylko przemyśleć i dobrze sprawdzić auto, żeby nie było kolejnej wtopy. Kolejny dzień tułaczki kończę w okolicach Stuttgartu. Ładnie się udało pocisnąć, więc teraz pora na trochę odpoczynku.
Kolejne dwa dni to jazda po Niemczech i Francji, więc nic specjalnego aż tak to się nie działo. Wjazd do Hiszpanii rozpoczął się od La Jonquery, zatankowania i obowiązkowych zakupów, a potem to już ciągły ogień na tłoki. Finalnie, pod wieczór udaje mi się dojechać na miejsce rozładunku. Podałem refy, wskazali rampę i po kwadransie zaczęli zrzucać. Teraz tylko znaleźć jakieś miejsce na dobówkę albo i nawet 45, bo teraz z Hiszpanii wrócić lekko nie jest...
Goście nie widzą linków. Zarejestruj się aby zobaczyć ukrytą treść.
Goście nie widzą linków. Proszę, zarejestruj się TUTAJ, żeby zobaczyć ukrytą treść .
Pora na pierwszą i pewnie jedyną taką trasę w firmie, dwóch kierowców, jedno auto - przejdźmy do meritum! Po rozładunku przyszło mi robić prawie 45 godzin pauzy. Nic nie wpadało na giełdę, posucha straszna, aż w końcu zadzwonił telefon. "Walencja, owoce, dostawa do Biełgorodu" - tyle przekazał mi mój spedytor i powiedział, że za kwadrans wszystkie szczegóły będę miał na whatsappie. Faktycznie, nie minęło 15 minut, na WA przyszło zlecenie - załadunek w Walencji z dostawą do Rosji. Odprawa na Dżangłerze, a potem w Biełgorodzie. Temat wymagający, ale jak się zepnę to do Terespola dolecę, a do braci ze wschodu na rozładunek poleci Krzycho. Ok, pieniądze niezłe, trasa ciekawa, to palę maszynę i ogień na załadunek. Gdzieś po 17 czasu lokalnego przyjechałem na załadunek, naczepa wcześniej się schłodziła, podałem numery referencyjne i od razu zaprosili pod rampę. Trzy godziny wraz z wyrobieniem dokumentów i można ruszać, cała lufa załadowana owocami, to ruszamy na odprawę. Ta na najbardziej znanym parkingu, czyli popularnej "Dżangłerze", więc ogień na tłoki i jazda. Do celu prawie 4 tysiące kilometrów, ale póki co kolacja, sen i jutro rano walczę dalej.
Śniadanie, mocna kawa wleciała do jajecznicy i ogień, ogień, bo trzeba cisnąć. Montpellier, dalej Awinion, Lyon i na wysokości Dijon odbijam na Miluzę. Po drodze kilka robót drogowych, mniejszych lub większych zatorów, ale jakoś to nawet idzie. W okolicach Awinionu staję na '45, obiad, szybki telefon do spedytorki i lecimy dalej. Po drodze mijam się z chłopakami od żywca, trzy składy ciągną do Maroko, z tego co przekazali mi na CB. Też fajny temat i kierunek, może kiedyś uda się tam pojechać. Przed Besancon kończy mi się czas, zmęczenie daje się we znaki, więc staję na parkingu, bo trzeba trochę odpocząć. Plan na kolejny dzień to przelecenie Niemiec i doczłapanie się chociaż do granicy.
Kolejny dzień tułaczki rozpoczynam tak samo, jak poprzedni. Mocna kawa, papieros i ogień. Niemcownia daje się we znaki robotami drogowymi, niczym we Francji, ale to nie stoi na przeszkodzie czarnej strzale, która mknie niczym pocisk, wyprzedzając co wolniejsze składy. Oby tylko żadna pamiątka nie przyszła z tego wyjazdu, ale tym człowiek będzie się martwił później. 9 złotych nie znika z deski rozdzielczej, a myśl o jak najszybszym dojeździe do Terespola jest coraz to bliższa. '45 na wysokości Ansbach, obiad w przydrożnym barze i można jechać dalej. Kolejny plan udaje się w miarę zrealizować, bo udaje się dojechać do granicy czeskiej. Następne dni wyglądały dość podobnie, więc rozpisywać się chyba aż tak nie będę. Udało się na speedzie przelecieć Czechy, potem kolejna pauza i stamtąd prosto na Terespol. Do samej granicy z BY nie udaje się dociągnąć, finalnie z Krzyśkiem wymieniamy się na Orlenie w Międzyrzecu Podlaskim. Ja wyciągam swoją kartę, na której zostało mi 3 godziny jazdy w dwutygodniówce i spadam na urlop. Lejce przejmuje Krzysio i relacjonuje to tak: "Granica przeszła tak, jak zwykle przechodzi granica. Sprawdzili kwity, fitosanitarne czy wszystko w porządku i po kilku godzinach puścili. Czas się skończył, więc za dużo też nie ujechałem, zrobiłem pauzę za Brześciem i następnego dnia ruszyłem w nocy. Do daty rozładunku mieliśmy jeszcze spory zapas, więc teraz nie trzeba było aż tak pedałować. Na wysokości Iwanowicz roboty drogowe, ale nie tak uciążliwe, jak na zachodzie, więc na spokojnie jedziemy w niedużym zatorze. '45 wypada w okolicach Mińska, więc udało się dorwać jakieś jedzenie w przydrożnym, nocnym barze i ogień dalej. Na Krasnej kolejne kilka godzin spędzone, więc tutaj jazda na dzień dzisiejszy się zakończyła. Po wjeździe do Rosji to już z górki - Smoleńsk, dalej w dół na Briańsk, Kromskol i Kursk. Po 1 w nocy czasu moskiewskiego zajeżdżam na tamożnie. Rano może odprawią, potem zrzutka i trzeba zagruzić do domu."
Goście nie widzą linków. Zarejestruj się aby zobaczyć ukrytą treść.
Goście nie widzą linków. Proszę, zarejestruj się TUTAJ, żeby zobaczyć ukrytą treść .
Krzysiu zbyt wylewny nie był, jeśli chodzi o powrót z Rassiji, ale finalnie wrócił. Na powrocie ładował ziarno, które trafiło w okolice Lublina. Trochę kilometrów na tym kółko skład nakręcił, więc auto przeszło większy przegląd i jest gotowe do dalszego podbijania Europy!
I standardowo, kolejna aktualizacja auta! Tym razem doszła nowa okleina, Mercedes zyskał nazwę "King Of The Night", a także oświetlenie pod przednim zderzakiem i nową blendę. Niemniej powoli trzeba rozglądać się za czymś nowszym, chyba ze szwedzkim rodowodem...