Wyjeżdżamy z Parmy, bo trzeba gnać na zachód. Na pierwszy rzut oka może wydawać się ciasno (jak to na Włochy przystało) ale to tylko pozory.
Witamy w Lombardii, czyli najbardziej rozwiniętym regionie Włoch. To ile firm jest do odwiedzenia, ile dróg do przemierzenia tylko w tej cząstce Italii robi wrażenie.
Oba miejsca na Milano poładowaned. Szybka przerwa 30-tka pod firmą na zagrzanie zupki i trzeba jechać dalej.
Pagórki, górki, góreczki...a Lazurowe Wybrzeże coraz bliżej...
Pierwszy załadunek w Genovie z głowy. Tyłem z rampy, szybko, sprawnie i przyjemnie. Kierunek port!
Trzeba przyznać, że urokliwa jest ta mieścina ale zdecydowanie dużo lepiej Volviak prezentowałby się w tej scenerii o zachodzie słońca.
Testujemy nowy wiadukt. Mam nadzieję, że nie będzie tu już takiego incydentu jak z 2018.
A to Ci gagatek...niby ma to FH16 a dość się karawani, skoro ja jadąc grzeczne 85 go wyprzedzam. Coś tu jest nie tak, coś śmierdzi w powietrzu. Czyżby miał info, że Carabinieri kursują po autostradzie i polują na duże?
Uchwycony o zachodzie słońca na Arnoldzie.
No ale żeby aż tak zwalniać to jest jakieś nieporozumienie...to so tony, potem trza to wszystko znowu rozpędzić a paliwo drogie!
Na pauzę dotarabaniłem do jeziorka. Przed snem jeszcze zerknąłem na Worthersee, ale w tej ciemności mało co zobaczyłem, dlatego zdjęcia brak. Pozostaje cieszyć się Vulvem i Dafem.
Komuś się tu zaraz zrobi gorąco? Nie no, chyba nie...powinno starczyć na spokojnie do bazy, a jak nie to przynajmniej do Polski. Norma mówi sama za siebie, tryb eco daje radę.
Czechy przywitały mnie ostrą mgłą. A myślałem, że pogoda się tutaj ciut zmieniła podczas mojej nieobecności...ale jednak się myliłem.
Baza tuż tuż, już ją tam widać gdzieś na horyzoncie!