Poznań [PL] -> Reims [F]
Poniedziałek
Wstałem sobie szybko, bo już o 4:30, poszedłem zrobić sobie kawe, świeże kanapki chociaż na jeden dzień i pojechałem osobówką na plac kolegi, ponieważ byłem u rodzinki pod Poznaniem. Dostałem informacje od spedycji, że mam jechać na tartak, dokładnego adresu już nie pamiętam, ale mniejsza. Awizacja na 6:30 bardzo wcześnie, ale z jednej strony fajnie, bo szybciej mogłem wyjechać i z rana nie było aż tyle ludzi. Na załadunku byłem szybciej po tam chyba 10 minut po 6 i firma już pracowała. Wjechałem, poszedłem do ochroniarza ona tam gdzieś przedzwonił i kazał ustawić się pod płotem, rozpiąć bok i czekać na wózkowego. Przyjechał majster i zaczął łądować pocięte deski już widziałem, że na naczepie robi się syf modliłem się tylko żeby nie uszkodził mi naczepy. Wszystko sprawnie poszło, zapiąłem bok szybkim krokiem po papiery, wróciłem ustawiłem GPSa i ogień na tłoki. Kilka minut po godzinie 7:00 wyleciałem już za Poznań i nudząc się leciałem w kierunku granicy. 15 minut przed 10 melduje się u wroga, do tamtego momentu trasa bardzo fajna i przyjemna jedynie na bramkach małe korki, ale jest okej. Całą droge cisza i spokój, około godziny 12:00 zatrzymałem się na 45 minutową pauze, zjadłem Hot-Doga ze stacji, poleżałem i jazda dalej. Przed Liege zatrzymałem się by wykręcić 9 godzin pauzy. Szybka kolacja, prysznic i spać, bo byłem bardzo zmęczony.
Wtorek
2 w nocy dzowni budzik, szybka kawka żeby postawić się na nogi i w drogę. Taka jazda to kozak, do godziny 6 pustki cały czas na odcięciu, żyć nie umierać! 6:30 zjechałem zrobić 15 minut pauzy żeby dolecieć na rozładunek. Na firmie nie duża kolejka, chwile po 8 stałem pod rampą i byłem rozładowywany! Teraz czekam na kolejny kurs i lece chyba gdzieś do Włoch, strzała